Szanowny Czytelniku, niniejszy blog ma charakter wyłącznie informacyjny. Wszystkie wpisy zostały stworzone w oparciu o moje prywatne doświadczenia związane z walką z tą chorobą. Nie zajmuję się leczeniem ani diagnostyką chorób, a przekazane na tym blogu informacje mogą być jedynie wskazówką, a nie skuteczną terapią w leczeniu chorób odkleszczowych. Nie wyrażam zgody na kopiowanie treści tego bloga ponieważ jest to moja własność. Dziękuję za zrozumienie. 

< Powrót

Dalej >

Byłem sobie Ja...

Cześć nazywam się Krzysztof, mam 36 lat i jestem zwykłym, niewyróżniającym się gościem, który cieszył się życiem, realizował swoje pasje, nigdy nie chorował i nie odwiedzał placówek medycznych.., no właśnie, nie odwiedzał, aż do pamiętnego listopada 2016 roku. Moja strona internetowa, a w zasadzie blog jest jednym z wielu, który jest poświęcony tematyce bardzo popularnej i nie mniej kontrowersyjnej w świecie medycznym i wśród społeczeństwa, a mianowicie BORELIOZIE i KOLEŻANKOM (bo tak nazywam koinfekcje). Wiem, że duża część osób, które czyta moją historię jest chorych i z trudem myśli, analizuje, a do tego jeszcze panicznie się boi (niestety tak działa ta choroba) dlatego chcę w sposób jak najbardziej zrozumiały dla każdego opisać moją batalię i drogę do zdrowia, a w zasadzie do normalnego funkcjonowania BEZ UŻYCIA ANTYBIOTYKÓW. Każdy organizm jest inny, na każdego inaczej mogą działać/nie działać suplementy i zioła, ale każdy z nas ma największą i najbardziej zagadkową broń nawet dla współczesnej medycyny, a mianowicie własny układ immunologiczny, który pod warunkiem, że jest sprawny może podjąć skuteczną walkę z patogenami przenoszonymi przez kleszcze. W moim (tak to nazwę) opracowaniu opiszę nie tylko doświadczenia z placówkami medycznymi i lekarzami różnej specjalności, ale także napiszę o moich przemyśleniach dotyczących sposobów leczenia, diecie, teoriach spiskowych, ziołach i suplementach, dzięki którym nasz organizm wraca do homeostazy, ale po kolei. Najpierw opowiem Wam jak to wszystko zaczęło się u mnie.

 

Znaki ostrzegawcze

 

Prawdopodobnie boreliozą zaraziłem się już w będąc nastolatkiem, dużo chodziłem po lesie, uwielbiałem zbierać grzyby i pałętać się po krzakach. Wiedziałem, że kleszcze istnieją, ale nie zwracałem na nie uwagi chociażby dlatego, że byłem od nich o jakieś kilka tysięcy razy większy i silniejszy.., i tutaj popełniłem błąd bo kleszcz to brudna igła natury, której nie wolno lekceważyć. Pamiętam, że po powrocie z grzybobrania miałem kleszcze na ubraniach, w wiaderku, a zdarzało się, że i w ciele. Babcia szybkim i sprawnym ruchem potrafiła go wyciągnąć, rumień nigdy się nie pojawił, a ja dalej hasałem po latach 90 nie myśląc o chorobach. W 1996 roku trafiłem do szpitala z powodu nawracającego bólu głowy, który pojawiał się nagle i był tak silny, że odłączał mnie od żywych na cały dzień. Przykładowo wstawałem rano do szkoły, czułem się super, zjadłem śniadanie i do szkoły już nie dotarłem. Pojawiał się ból przypominający zgniatanie imadłem, wymioty, uczucie przelewającej się wody w głowie, płacz i łóżko najlepiej nieruchomo w jednej pozycji. Cała akcja nagle ustępowała i po południu czułem się jak młody Bóg, głodny, rześki i gotowy góry przenosić. Na oddziale neurologii szpitala dziecięcego w Zdrojach zrobiono mi wszystkie możliwe badania wykluczając po kolei najgroźniejsze choroby. Okazało się, że moje wyniki były rewelacyjne pomimo tego, że ja słaniałem się na nogach. Wypis ze szpitala: Zaburzenia neurologiczne związane z okresem dojrzewania (cokolwiek to znaczyło), ale OK. Faktycznie bóle głowy z czasem przeszły, a ja dalej na „nieświadomce” posiadania bomby zegarowej cieszyłem się młodością. W 2001 roku doświadczyłem kolejnego uderzenia z zaskoczenia. Dorabiałem sobie na wakacje pracując w hurtowni. Pewnego dnia przyszedłem po pracy do domu, zjadłem kolację, położyłem się i nagle poczułem ból brzucha, ale tak potężny jakby mnie coś rozrywało na kawałki od wewnątrz. Wyglądało to na atak wyrostka lub jakiejś gigantycznej kolki dlatego mama wezwała pogotowie. Ja wręcz sparaliżowany z bólu nawet nie miałem siły rozmawiać z ratownikami, pokazałem tylko gdzie mnie boli, dostałem zastrzyk rozkurczowy, wykluczono zapalenie wyrostka i na tym się skończyło. Zastrzyk nie rozwiązał problemu, a jedynie lekko złagodził objawy. Nad ranem wszystko jak zwykle wróciło do normy, ja czułem się jak nowo narodzony i tak kontynuowałem maraton przez życie do 2012 roku. W tym okresie bardzo dużo ćwiczyłem; biegi, rower, pompki, gimnastyka i wszystko co fit, kit i git. Pewnego dnia po przebudzeniu poczułem kujący ból kręgosłupa na odcinku piersiowym. Ból promieniował i był uciążliwy ponieważ z trudem mogłem obracać głowę, czułem, że szyja mi sztywnieje, a do tego każdy ruch głową wywołuje ten cholerny, kujący ból. Dolegliwość zostawała ze mną przez kilka dni, a później nagle wszystko wracało do normy. Dla mnie powód był oczywisty, przetrenowanie!!!, tylko dlaczego ja ćwiczyłem dalej, a ból nie pojawiał się w chwili obciążenia tylko zazwyczaj kiedy właśnie nie robiłem nic?? W międzyczasie zauważyłem, że na skórze dłoni często w okolicy palców pojawiały się czerwone plamy trochę przypominające łuszczycę. Smarowałem to kremami, wazeliną, ale nic to nie dało. Zaczerwienienia schodziły kiedy chciały i powiem szczerze, że od kilku lat już się na dłoniach nie pojawiły. Któregoś dnia zauważyłem, że pulsują mi mięśnie łydek i czuję lekkie skurcze w tej okolicy, a co ciekawe zdarzało się, że podczas kąpieli odczuwałem, że woda ściekająca po prawej łydce jest zimna mimo tego, że była bardzo ciepła. Jednak i to nie skłoniło mnie do wizyty u lekarza. Jednym słowem uważałem, że życie to nie bajka i nie będę sobie zawracał tym tyłka bo ludzie mają znacznie większe problemy niż mięśnie łydek.

 

Robi się poważniej

 

Na przełomie roku 2014/2015 zacząłem robić się nerwowy, może nie agresywny, ale bywały momenty, w których „byle gówno” potrafiło mnie wyprowadzić z równowagi. Zacząłem postrzegać świat na smutno, często chodziłem przygnębiony i rozczarowany rzeczywistością. Klasyczny przykład depresji prawda? Tylko dlaczego nagle bez wyraźnej przyczyny potrafił mi wrócić humor, trzeźwe myślenie, radość z życia, a nawet świadomość, że moje stany lękowe nie są czymś normalnym? Może schizofrenia pomyślałem? Kiedyś jeden mądry lekarz powiedział mi co odróżnia schizofrenika od reszty: „Jeśli schizofrenik zobaczy wilka w gabinecie lekarskim wtedy ucieknie, albo się schowa, a ten świadomy na umyśle powie lekarzowi co widzi i potwierdzi, że zdaje sobie sprawę z własnego zdrowia psychicznego skłaniając się ku leczeniu”. Ja zdawałem sobie sprawę, że coś dzieję się niedobrego, ale wierzyłem w to, że to stan przejściowy, a ja trochę zwolnię tempo życia i wszystko wróci do normy.

 

Koniec żartów, nokaut

 

Na początku listopada 2016 roku zacząłem mieć problemy z oddychaniem, coraz częściej pojawiał się bezdech przysenny (nie senny). Polegało to na tym, że zasypiając (będąc jeszcze na granicy jawy i snu) nagle zapominałem oddychać i wybudzałem się gwałtownie czując w tym momencie jakby ktoś mi raził głowę prądem. Moja kondycja fizyczna bardzo spadła, nie mogłem przepłynąć dwóch basenów bo brakowało mi tchu (wcześniej pływałem po 60 w czasie poniżej 40 minut). Odczuwałem ogromną nadpobudliwość psychoruchową, byłem podkręcony, ale jednocześnie zmęczony i niewyspany. Podsumowując to był dopiero początek załamania zdrowotnego i dramatu, który własnie miał nastąpić. Poszedłem do lekarza rodzinnego, opowiedziałem o wszystkich moich dolegliwościach i otrzymałem skierowanie do wykonania morfologii i EKG. Wtedy jeszcze wierzyłem, że wreszcie otrzymam wiarygodne wyniki i fachową pomoc. W międzyczasie dochodziły nowe objawy i przestało robić się śmiesznie, a ja zacząłem podejrzewać, że umieram tylko nie wiedziałem na co. Słuchajcie nie sposób wymienić wszystkich objawów, ale na bieżąco starałem się spisywać moje dolegliwości i dlatego opiszę je po prostu wszystkie, które zapisałem i zapamiętałem (chociaż z tym było ciężko):
 

  • Szmery w okolicy serca (tak jakby pracujące serce czasami o coś ocierało), oczywiście takie ocieranie to absurd gdyż to niemożliwe biorąc pod uwagę anatomię człowieka.

  • Trzeszczenie karku/szyi podczas ruchów głową na boki.

  • Sztywność karku szczególnie gdy leżałem na boku z podpartą ręką pod głową (to pojawiało się sporadycznie w czasie gdy objawy były najbardziej nasilone).

  • Chwilowe uderzenia gorąca (zlewne poty) i miejscowe kłucie skóry jakby igiełkami, wrażliwość skóry na dotyk, pieczenie, drętwienie kończyn, często wybudzające w nocy, zimne białe dłonie jakby niedokrwienie, wrażenie napiętych mięśni w podbrzuszu.

  • Uczucie osłabienia ciała, uczucie słabszych mięśni rąk i nóg, tkliwość mięśni nóg (lekki ucisk powodował ból), wędrujące bóle mięśni, trzeszczenie żuchwy i skurcze żuchwy (szczękościsk), trzeszczenie biodra po prawej stronie.

  • Piekąca, zaczerwieniona skóra na twarzy koło nosa z prawej i lewej strony (tak zwany Malar Rush, Butterfly Rush) ten objaw pojawiał się i znikał naprzemiennie.

  • Wędrujące bóle żeber, barku, łokcia prawego częściej niż lewego, bóle pięty, kostki, mięśni rąk pomiędzy łokciem, a nadgarstkiem, bóle w okolicach stawu kciuka (dosyć uciążliwe). Żadne z tych dolegliwości nie powodowały trwałych dysfunkcji ruchowych, jeden raz zdarzyło się, że prawą ręką trudno mi było podnieść szklankę, taki stan trwał kilka godzin.

  • Sztywność łydek występuje do dzisiaj i trwa od kilku godzin do dwóch, trzech dni.

  • Zgaga połączona ze słonym posmakiem w ustach (to może być uszkodzona strefa neuro, a nie problemy gastrologiczne).

  • Wrażenie pogorszenia precyzji ruchów dłoni, trudno mi było się podpisać i miałem problemy ze zmianą biegu jadąc samochodem, po prostu nie mogłem trafić w dźwignię zmiany biegów nie widząc jej.

  • Bóle głowy (skroń) i węzłów chłonnych na szyi, po przespanej nocy ustępowały.

  • Stan ciągłego zmęczenia, ta masakra trwała najdłużej, bywały dni, że już od rana po śniadaniu czułem się zmęczony. Problem nasilał się często podczas jazdy samochodem, to zmęczenie nie było naturalne jak po treningu, to zwalało z nóg i bardziej przypominało jakiś zjazd po środkach narko/psychoaktywnych, naprawdę trudno to doprecyzować, ale żyć z tym ciężko.

  • Suchość w ustach pomimo przyjmowania dużych ilości wody.

  • Zaczerwieniona szyja, wyglądało to jakby mi krew nie dopływała do głowy (bardzo się tego bałem).

  • Problemy z pęcherzem, częste wstawanie w nocy.

  • Mimowolne skurcze/szarpnięcia palca u nogi i różnych mięśni.

  • Problemy z koncentracją, pamięcią krótkotrwałą (położyłem klucze, za minutę już nie wiem gdzie są), trudności z doborem i wypowiadaniem słów.

  • Pojawiające się pręgi na nogach przypominające rozstępy oraz czerwone kropki/krwinki podskórne.

  • Gigantyczne problemy ze wzrokiem; Męty w ciele szklistym, błyski świetlne podczas ruchów gałkami ocznymi, spowolnienie reakcji polegające na tym, że wzrok wymagał adaptacji; szybko spojrzałem na ekran dzwoniącego telefonu i dopiero po chwili wzrok wyostrzył się na tyle żeby zobaczyć kto dzwoni. Widzenie niby wyraźne, ale nieostre (nie przypomina to widzenia po zakropieniu oczu atropiną), ale bardziej na neurologiczną zdolność przetwarzania obrazu, problemy z adaptacją wzroku w pomieszczeniach takich jak sklepy, hale (widzenie zamazane) najpierw w oku lewym później w prawym i w zasadzie tak już zostało. Istne szaleństwo jak robi się ciemno i zapada zmrok, wtedy wzrok jakby nie potrafił się zaadoptować. W oku prawym gorsze widzenie barw, jakby mi ktoś ciemniejszy filtr założył na oko, widzenie zamazane, ale po nawilżeniu oka kroplami lub po ziewnięciu wszystko na chwilę wraca do normy. Są dni, że widzę lepiej i są takie kiedy widzę gorzej. Generalnie lepiej niech będzie jasno albo ciemno, bo okres pomiędzy dniem a nocą (zmrok) jest najgorszy.

  • Oko prawe, które charakteryzuje się dysfunkcją często jest większe (i widać to) niż oko lewe, trochę przypomina to obrazek postaci z paraliżem Bella.

  • Trzeszczenie/skrzypienie powiek, które jeśli się nasila to oznacza, że nadejdzie okres pogorszenia widzenia.

  • Dni pełne smutku, złości, strachu i depresji przeplatane radością, pełnią życia i gigantycznym wyrzutem dopaminy, endorfin, oksytocyny i Bóg wie czego jeszcze.., w każdym razie wtedy chce mi się naprawdę żyć i mam wiele pomysłów na fajne życie.

  • Problemy gastryczne, wzdęcia, uczucie pełności i przybrania na wadze.

 

Więcej „grzechów” nie pamiętam, ale z takim pakietem wybrałem się w podróż po zakamarkach służby zdrowia odwiedzając coraz to wybitniejsze postacie. Dokładnie jak to wyglądało dowiecie się czytając artykuły, które znajdziecie w zakładce blog lub klikając przycisk "Dalej".

 

Krzysztof